czwartek, 30 kwietnia 2015

Last month


Troszkę fotowspomnień z kwietnia.













Płyta nagrobna z Oude Kerk.

Nieuwe Kerk.

Foto made by Ani.


Brama miasta Delft.



Jedne z pierwszych nowo wyklutych.






"Ekologiczne" gniazdo łyski na kanale.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Na Pomarańczowo

Koningsdag, czyli Dzień Króla, jest holenderskim świętem narodowym obchodzonym 27 kwietnia. Jest to dzień wolny od pracy, ale jednocześnie w tym dniu możliwy jest handel bez zezwolenia i bez konieczności płacenia podatków, więc w miastach powstaje wiele jarmarków, rynków i stoisk. Organizowane są liczne imprezy, koncerty, parady, ludzie ubierają się na pomarańczowo (kolor monarchii holenderskiej) i wszędzie widać holenderskie flagi.

Rower przygotowany specjalnie na Dzień Króla.

Na ulicach Delft już od niedzielnego poranka trwały przygotowania do jarmarku, ludzie w nocy zarezerwowali sobie miejsca na rozłożenie stoisk. Nawet pod naszymi oknami w niedzielny poranek pojawiły się karteczki z imionami i wyznaczonymi miejscami na kramy. Na rynku postawiono scenę i duży bufet. W tygodniu pojawiło się także wesołe miasteczko.

Zosia szaleje na karuzeli.

Skupienie godne kierowcy autobusu.

Poniedziałkowe świętowanie to głównie koncerty, na dużej scenie na rynku i wiele mniejszych na pobliskich uliczkach, oraz wielkie handlowanie.



Ludzie sprzedawali dosłownie wszystko, pod każdym domem powstało stoisko z rzeczami, których próbowano się pozbyć (starymi ubraniami, starym sprzętem fotograficznym czy komputerowym, butami, biżuterią, kamieniami i różnego rodzaju bibelotami).







Dzieci miały swoje małe stoiska z goframi, ciasteczkami czy starymi pluszakami. Pod naszym domem rozsiadła się para, która sprzedawała sadzonki marihuany, przynajmiej tak twierdzili. Ogólnie miejscami wyglądało to jak wielka wesoła biesiada, ludzie siedzieli przy swoich kramikach, jedli, pili piwo i gawędzili z sąsiadami i przechodniami. Oczywiście nie mogło zabraknąć pomarańczowych akcentów, kapeluszy, wstążek, girland i balonów.



sobota, 25 kwietnia 2015

Rotterdam

Idąc za ciosem, kolejne miasto z końcówką -dam. Dzisiaj odwiedziliśmy Rotterdam, tym razem spontanicznie, bez planowania, a bardziej żeby towarzyszyć znajomemu, który jechał kupić gitarę. Poznawanie Rotterdamu zaczęliśmy więc od części północnej, bardziej przemysłowej, tam znajdował się sklep muzyczny. 





Imponujący wybór gitar, a na zdjęciach tylko niewielka część z dostępnego asortymentu.



Rotterdam jest miastem mniej ruchliwym od Amsterdamu, z dużym pasażem handlowym na którym na przechodniów czekają liczne atrakcje: kataryniarze, bębniarze, budki z jedzeniem, a nawet pan z papugami.  



Warte zobaczenia są kubuswoning, 38 sześciennych domów wybudowanych pod kątem 45 stopni. Zaprojektowane zostały przez architekta Pieta Blooma. 


Projekt ten ma przedstawiać las w miejskiej dżungli, każdy z domów to osobne drzewo. Nieopodal cube houses znajduje się wielka hala targowa z fantazyjnie ozdobionym sklepieniem. 



Zakończeniem naszej wyprawy był obiad w jednej z restauracyjek w Starym Porcie.


środa, 22 kwietnia 2015

Amsterdam - podejście pierwsze

W minioną niedzielę wybraliśmy się do Amsterdamu. 





Wrażenia, raczej średnie. Kiedy tylko wyszliśmy z dworca od razu wpadliśmy w turystyczny kierat. Tłumy ludzi, wąskie chodniki, straszny gwar. Miasto nie do polecenia rodzinie z dzieckiem, które krzyczy, że chce wyjść z wózka i chodzić samo. 

Wesołe miasteczko na Placu Dam. Na szczęście Zosia podczas mijania tej atrakcji spała:)

Centrum Amsterdamu to właściwie wielka galeria handlowa, na jednej ulicy naliczyliśmy pięć H&M-ów. Ludzie biegają od sklepu do sklepu jakby cała ich turystyka polegała na nakupowaniu ubrań, wypaleniu skręta i odwiedzeniu dzielnicy czerwonych latarni. 

Pomagam Anecie wybrać kartki;P

Głównym celem naszego wyjazdu było muzeum Van Gogha, nie pomyśleliśmy jednak, że w słoneczną niedzielę będzie więcej chętnych na taką atrakcję. Kolejka do wejścia była tak duża, że po jej zobaczeniu zrezygnowałyśmy z Anetą z możliwości napawania oczu malarstwem mego mistrza:) Posiedzieliśmy za to na trawie przed muzeum (niestety, tylko dosłownie;P) co ucieszyło Zosię spragnioną biegania i szaleństw. 









Nie wiem, może to kwestia wyboru nieodpowiedniego dnia w tygodniu, małej ilości czasu na zwiedzenie śródmieścia i rozczarowanie z powodu muzeum, ale Amsterdam wywarł na mnie negatywne wrażenie. Może to znak, że trzeba będzie zrobić drugie podejście do tego miasta i dać mu jeszcze jedną szansę;)