Przyszedł czas na opisanie naszego lokum tymczasowego. Wynajmujemy połowę wielkiego domu, burżuje! Ale warunki tutaj są raczej nędzne, więc nie macie co zazdrościć. Na parterze jest pokój dzienny, zapełniony zbiorem starych kanap, tutaj też jest nasza jadalnia.
Kuchnia znajduje się w przybudówce, jest zimna, nie ma piekarnika, ale za to jest pralka, co po rocznym praniu w bali w Belgii jest bardzo dużym plusem.
Na piętro prowadzą strome schody, póki co największa rozrywka Zosi.
Co za frajda wchodzić na górę i schodzić po kilkanaście razy dziennie ciągnąc za sobą mamę!
Na górze jest łazienka (jak łazienka, tyle że zimno w niej) i cztery pokoje.
Zagnieździliśmy się w jednym, mamy tam sypialnię, pozostałe stoją puste: w jednym śmierdzi, w drugim mamy suszarnię, a w trzecim pachnie jakby ktoś wylał na podłogę flakon Brutala.
W każdym pokoju jest wnęka w ścianie zamykana na klucz, szafa taka.
Tutaj chyba był jakiś internat albo mały akademik, bo budynek należał kiedyś do TU Delft (uniwersytetu), zresztą pod budynkiem nadal jest brama wjazdowa na teren wydziału chemii. Na zdjęciach poniżej widać tył domu i plac wydziału, całkiem tam ładnie, rosną kwiatki i stoi dużo butli z gazem.
Jest jeszcze strych, z wejściem w suficie, ale dla mnie to temat tabu - wiecie co się kryje na strychach w każdym horrorze.
Nie ma się właściwie co rozpisywać, mieszkamy tutaj tylko do końca marca, więc za jakis miesiąc zaczynamy poszukiwania nowego domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz