niedziela, 19 lipca 2015

Delft - Wilrijk, Wilrijk - Delft

Mieszkając tak blisko Belgii nie moglibyśmy nie odwiedzić "starych antwerpskich kątów", dlatego też wczoraj wybraliśmy się w podróż. Podróż dwoma pociągami (z przesiadką w Roosendaal), ku uciesze Zosi. 




Wysiedliśmy na stacji Antwerpen - Berchem i na nogach poszliśmy do Wilrijka, w którym mieszkaliśmy niegdyś przez rok. 





Wybraliśmy trasę, którą kiedyś często pokonywaliśmy na rowerach, przez parki, centrum miasta, aż do fortu w którym zrobiliśmy sobie mały piknik.















Oczywiście poszliśmy również na Vaderlandstraat zobaczyć nasze stare mieszkanie i do stadniny koni. 







W sumie niewiele się w Wilrijku zmieniło, jedynie Carrefour wydał nam się obcy, bo zmienili wystrój i poprzestawiali półki z towarami;) A kiedy usiedliśmy nad wodą w forcie, w miejscu, gdzie kilka lat temu spędzaliśmy prawie każdy pogodny wieczór, poczuliśmy sentyment i radość, że mogliśmy tu wrócić, w dodatku razem z Zosią. Taka mała podróż w czasie wzbogacona o małego towarzysza:) 







Z Wilrijka udaliśmy się autobusem do centrum Antwerpii i pociągiem z powrotem do Delft:)





sobota, 11 lipca 2015

Koornbeurs

Budynek ozdobiony głowami krów, stojący na rogu Voldersgracht, pełnił niegdyś funkcję sklepu mięsnego, albo raczej rynku mięsnego. Przez stulecia rzeźnicy sprzedawali tu swoje produkty, przechowując mięso w piwnicy, zbudowanej w 1295 roku, i sprzedając je w hali na górze.





Pod koniec XIX wieku budynek służył jako siedziba sprzedawców zboża, wtedy też zyskał swoją obecną nazwę Koornbeurs (hol. koorn- kukurydza). W 1939 roku w piwnicy utworzono centrum dowodzenia sił powietrznych, a w 1940 budynek został zajęty przez Niemców. Po wojnie w piwnicy otworzono kawiarnię, a obecnie w budynku znajduje się klub muzyczny O.J.V. De Koornbeurs.




Koornbeurs wpisany jest na liste pomników narodowych Holadii.1)  





1) informacje z https://nl.wikipedia.org/wiki/Koornbeurs_(Delft) oraz ulotki dla turystów zabranej ze sklepu:)




Bonusowo kilka zdjęć ze spacerów z minionego tygodnia:)






Biedna, stara świnia.




sobota, 4 lipca 2015

Najlepsze lody w mieście

Upały dotarły i tutaj, a wraz z nimi nieodparta ochota na zimne, pyszne lody.






Na Voorstraat, z tyłu Starego Kościoła znajduje się cukiernia Gelaterie De Lelie. Sprzedają w niej, oprócz czekolad i czekoladek, najlepsze lody w mieście. To nie tylko moja skromna opinia, ale całej masy ludzi, którzy wieczorami czekają w kolejce długiej na kilkanaście metrów.






Nie spróbowaliśmy jeszcze wszystkich smaków, ale te które już jedliśmy były znakomite.




Orzech laskowy, pistacja, orzech włoski, smakują jak prawdziwe zmielone orzechy, a do tego co jakiś czas trafiają się orzechy w całości. Lody o smaku ciemnej czekolady są tak czekoladowe, że nawet mój tata by nimi nie pogardził;) A sorbety są delikatne i aksamitne w konsystencji, bez wielkich gród zamrożonej wody. Takie lody to dobre zakończenie wieczornego spaceru:)




I nie, to nie reklama, niestety nikt mi nie płaci za reklamowanie swoich produktów:)





środa, 1 lipca 2015

Last month

Czerwiec za nami, razem z nim minęło pół roku naszego pobytu w Delft. Przyznaję, że z wpisami na bloga było teraz bardzo licho. Praktycznie cały miesiąc Zosia była chora (do tej pory walczy z kaszlem i katarem), więc cały czas siedzieliśmy w domu, albo chodziliśmy na niedalekie spacery. Początek miesiąca spędziłyśmy same, bo Michał wyjechał na konferencję.


Odliczanie dni do powrotu Taty.

Łódka gotowa do wodowania w kanale:)

Pisklaki łysek bardzo szybko rosną.

Idealna roślina doniczkowa, zapewni dużo zieleni i dobrego humoru;)





Po kanale można pływać wszystkim co tylko zmieści się pod mostem.


Cała reszta miesiąca minęła nam na oglądaniu bajek, malowaniu, lepieniu z masy solnej i plasteliny, szyciu miśków ze starych ubrań, pieczeniu, sianiu roślinek i hodowaniu ślimaka Lulusia. Nowy "przyjaciel" okazał się jednak zbyt nudny. Zosia stwierdziła, że tylko śpi i robi kupy, więc trafił spowrotem w krzaki przed domem.


Zosia gotuje "kaszę" dla misków.

Nasz mały ogródek.

Letnie wypieki.



























"Jedz Luluś sałatę!"



























Choroba Zosi zmusiła nas również do bliższego zapoznania się z holenderską opieką zdrowotną. Działa to tutaj trochę inaczej niż w Polsce. W Holandii, po pierwsze, nie ma pediatry, do którego zapisuje się dziecko od urodzenia i chodzi na bilanse i w razie choroby. I dorośli i dzieci mają jednego lekarza rodzinnego. Jeśli ten lekarz ma podejście do dzieci i daje sobie z nimi radę to myślę, że można się przyzwyczaić do takiego systemu. Nasz lekarz natomiast okazał się totalną porażką, a wizyta u niego z chorą Zosią była traumatyczna. Skończyło się na tym, że nie zdołał zbadać Zosi, bo się jej bał. Lekarz rodzinny oczywiście może dać skierowanie do pediatry, ale pediatra przyjmuje wyłącznie w szpitalu i tylko bardzo poważne przypadki (a jeśli dziecko nie traci przytomności z gorączki to nic mu jeszcze nie dolega). Co więcej, nie można tutaj liczyć na wizytę domową, a w weekend w razie poważnej choroby można udać się do przychodni w której są kolejki i masa innych chorych dzieci. A wierzcie mi, dojazd do przychodni i czekanie w kolejce z dzieckiem z 40stopniową gorączką to udręka i dla dziecka i dla rodziców, do tego dochodzi jeszcze możliwość złapania dodatkowych infekcji. Jak dla mnie taki system to porażka.


No cóż, mam nadzieję, że lipiec będzie szczęśliwszy i bardziej obfity w atrakcje, którymi będziemy się mogli z Wami podzielić:)