środa, 1 lipca 2015

Last month

Czerwiec za nami, razem z nim minęło pół roku naszego pobytu w Delft. Przyznaję, że z wpisami na bloga było teraz bardzo licho. Praktycznie cały miesiąc Zosia była chora (do tej pory walczy z kaszlem i katarem), więc cały czas siedzieliśmy w domu, albo chodziliśmy na niedalekie spacery. Początek miesiąca spędziłyśmy same, bo Michał wyjechał na konferencję.


Odliczanie dni do powrotu Taty.

Łódka gotowa do wodowania w kanale:)

Pisklaki łysek bardzo szybko rosną.

Idealna roślina doniczkowa, zapewni dużo zieleni i dobrego humoru;)





Po kanale można pływać wszystkim co tylko zmieści się pod mostem.


Cała reszta miesiąca minęła nam na oglądaniu bajek, malowaniu, lepieniu z masy solnej i plasteliny, szyciu miśków ze starych ubrań, pieczeniu, sianiu roślinek i hodowaniu ślimaka Lulusia. Nowy "przyjaciel" okazał się jednak zbyt nudny. Zosia stwierdziła, że tylko śpi i robi kupy, więc trafił spowrotem w krzaki przed domem.


Zosia gotuje "kaszę" dla misków.

Nasz mały ogródek.

Letnie wypieki.



























"Jedz Luluś sałatę!"



























Choroba Zosi zmusiła nas również do bliższego zapoznania się z holenderską opieką zdrowotną. Działa to tutaj trochę inaczej niż w Polsce. W Holandii, po pierwsze, nie ma pediatry, do którego zapisuje się dziecko od urodzenia i chodzi na bilanse i w razie choroby. I dorośli i dzieci mają jednego lekarza rodzinnego. Jeśli ten lekarz ma podejście do dzieci i daje sobie z nimi radę to myślę, że można się przyzwyczaić do takiego systemu. Nasz lekarz natomiast okazał się totalną porażką, a wizyta u niego z chorą Zosią była traumatyczna. Skończyło się na tym, że nie zdołał zbadać Zosi, bo się jej bał. Lekarz rodzinny oczywiście może dać skierowanie do pediatry, ale pediatra przyjmuje wyłącznie w szpitalu i tylko bardzo poważne przypadki (a jeśli dziecko nie traci przytomności z gorączki to nic mu jeszcze nie dolega). Co więcej, nie można tutaj liczyć na wizytę domową, a w weekend w razie poważnej choroby można udać się do przychodni w której są kolejki i masa innych chorych dzieci. A wierzcie mi, dojazd do przychodni i czekanie w kolejce z dzieckiem z 40stopniową gorączką to udręka i dla dziecka i dla rodziców, do tego dochodzi jeszcze możliwość złapania dodatkowych infekcji. Jak dla mnie taki system to porażka.


No cóż, mam nadzieję, że lipiec będzie szczęśliwszy i bardziej obfity w atrakcje, którymi będziemy się mogli z Wami podzielić:)







1 komentarz:

  1. Niech już Zosia nie choruje :(
    Piękny jest kanał, jak kwitną kwiatuszki :)

    OdpowiedzUsuń