W minioną niedzielę wybraliśmy się do Amsterdamu.
Wrażenia, raczej średnie. Kiedy tylko wyszliśmy z dworca od razu wpadliśmy w turystyczny kierat. Tłumy ludzi, wąskie chodniki, straszny gwar. Miasto nie do polecenia rodzinie z dzieckiem, które krzyczy, że chce wyjść z wózka i chodzić samo.
|
Wesołe miasteczko na Placu Dam. Na szczęście Zosia podczas mijania tej atrakcji spała:) |
Centrum Amsterdamu to właściwie wielka galeria handlowa, na jednej ulicy naliczyliśmy pięć H&M-ów. Ludzie biegają od sklepu do sklepu jakby cała ich turystyka polegała na nakupowaniu ubrań, wypaleniu skręta i odwiedzeniu dzielnicy czerwonych latarni.
|
Pomagam Anecie wybrać kartki;P |
Głównym celem naszego wyjazdu było muzeum Van Gogha, nie pomyśleliśmy jednak, że w słoneczną niedzielę będzie więcej chętnych na taką atrakcję. Kolejka do wejścia była tak duża, że po jej zobaczeniu zrezygnowałyśmy z Anetą z możliwości napawania oczu malarstwem mego mistrza:) Posiedzieliśmy za to na trawie przed muzeum (niestety, tylko dosłownie;P) co ucieszyło Zosię spragnioną biegania i szaleństw.
Nie wiem, może to kwestia wyboru nieodpowiedniego dnia w tygodniu, małej ilości czasu na zwiedzenie śródmieścia i rozczarowanie z powodu muzeum, ale Amsterdam wywarł na mnie negatywne wrażenie. Może to znak, że trzeba będzie zrobić drugie podejście do tego miasta i dać mu jeszcze jedną szansę;)